Większość artykułów, które dziś wpadły w moje ręce, zaczynają się od popularnej frazy "święta święta i po świętach". Bez wątpienia takie są fakty, ale w tym roku moje podejście do grudniowego momentu kulminacyjnego, zmieniło się o 180 stopni. Pierwszy raz w życiu, przygotowania do Świąt zaczęłam w listopadzie. Za sprawą córeczki, stroiłyśmy sukcesywnie dom już w połowie listopada. Kurier coraz częściej pukał do drzwi, przywożąc odświętne girlandy i inne ozdoby, zakupione przez Helen, dzięki czemu szybko poczułam ten klimat. Polecam wszystkim wprowadzić ten sposób u siebie, bo dzięki wcześniejszym, sukcesywnym przygotowaniom, oprócz mnie cała nasza rodzina weszła w ten magiczny, zimowo-świąteczny nastrój entuzjastyczniej.
W tym roku, kalendarz adwentowy zastąpił Elf, znany jako Elf on the shelf. Tym z Was, którzy tego zwyczaju nie znają, powiem, że to jedna z bardziej śmiechotwórczych zapożyczonych tradycji. Chodzi w niej o to, by wspominany Elf, codziennie zaskakiwał domowników psikusami. Pomysłów na żarty są tysiące, znajdziecie je na pintereście, a z czasem nauczycie się wymyślać je sami. To – oprócz dobrej zabawy – świetny sposób na ograniczanie spożywania słodyczy, oszczędność i bardziej kreatywne podejście do odliczania dni do Gwiazdki. `Zachęcam wszystkich do przetestowania za rok.
Święta spędzaliśmy w naszym domu. Po pierwsze dlatego, że pomieści najwięcej osób, po drugie – dzieci nie chcą słyszeć o żadnej innej opcji. Wigilię lubią przeżyć u siebie. Mimo wieku – wszak już nie są dzieciaczkami, a nastolatkami : ) – zostawiają Mikołajowi na parapecie mleko i pierniki, a na szybach okien piszą do niego wiadomość sztucznym śniegiem.
W tym roku, dzieciaki czynnie uczestniczyły nie tylko w tradycji pisania listów do Mikołaja, ale po raz pierwszy współtworzyły świąteczne menu. Kilka pozycji – z polecanej co roku przeze mnie i praktykowanej na co dzień książki z przepisami wegańskimi – znalazły się na stole. Dla przypomnienia dołączam zdjęcie.
Podobnie, jak dekoracji świątecznych, sukcesywnie przybywało produktów w naszej lodówce, potrzebnych do przygotowania potraw. Nie chciałam zostawiać zakupów na ostatni dzień, tak więc już w połowie grudnia każdego dnia wracając z pracy coś dokupywałam. Wielkim sprzymierzeńcem stała się nasza chłodziarko-zamrażarka Liebherr ECBN 6256, która dzięki swojej cudownej funkcji Bio Fresh pozwalała zachować świeżość tych produktów, a nam uniknąć stania w długich kolejkach i kupowania na ostatnią chwilę.
Dzięki tej funkcji żywność zachowuje cenne witaminy, delikatny aromat i apetyczny wygląd znacznie dłużej, niż w tradycyjnej chłodziarce. Zaawansowana technologia umożliwia utrzymanie temperatury na poziomie nieznacznie przekraczającym 0°C.
Kolejną nieocenioną funkcją jest technologia NoFrost, która jest przydatna podczas przechowywania produktów w zamrażarce.
Sprawia, że wentylator szybko mrozi żywność bez generowania szronu. Dzięki temu można ją bezpiecznie przechowywać przez długi czas. W komorze zamrażarki nie osadza się lód, dzięki czemu jest w niej więcej dostępnej przestrzeni.
W tym roku takie potrawy zagościły u nas na stole: ryba po grecku, sałatka jarzynowa, łosoś w sosie koperkowym, paszteciki, krokiety, pierogi: ruskie, z kapustą i grzybami, z mięsem – na kolejne dni – ryby w galarecie, tradycyjna grzybowa i ciasta…duuużo ciast. Moja ulubiona tarta cytrynowa, sernik tradycyjny mojej mamy, sernik tradycyjny mamy męża, sernik oreo, ciasto malina – marakuja, mazurek, makowiec, piernik…jestem pewna, że coś pominęłam. Te wszystkie wykwintne dania pięknie prezentowały się na stole, w domu cudnie pachniało…i co dalej? Oczywiście mnóstwo przygotowanych potraw zostało u nas w domu, wszak każda z Mam miała również czynny udział w ich przygotowaniu i przyniosła "coś" od siebie:-). Zatem mimo zaproszenia większej ilości gości w pierwszy i drugi dzień świąt – jedzenia zostało na kolejne uroczystości. I tutaj znowu sprawdziła się nasza przyjaciółka: chłodziarko-zamrażarka Liebherr, która dzięki dużej pojemności pomieściła wszystko.
Dzięki niej i mojej niezwykle praktycznej kuchni, mogę odetchnąć z ulgą, że nie muszę zastawiać podłogi tarasu półmiskami modląc się, by temperatura na zewnątrz niespodziewanie nie przekroczyła magicznej liczby +10.
Nie samym jednak jedzeniem człowiek żyje. Pomyślałam, że w ramach rozrywki, z myślą o nadchodzącym sylwestrze, podzielę się z Wami autorskim przepisem na super fresh i fit drinka, który powstał w tym roku, kiedy pojechałam z koleżanką na surfing do Portugalii. Jest to dziecinnie proste zestawienie składników, które pokocha każdy, kto nie znosi syropów i innych słodkości w drinkach. Telimonia (tak nazwałyśmy ten napój) to nic innego jak: klasyczny gin, sok wyciśnięty z minimum jednej dużej cytryny, woda gazowana i lód. Dobrze, gdyby lód był wysokiej jakości, ja mam to szczęście, że mam w naszej chłodziarko-zamrażarce kostkarkę IceMaker z przyłączem wody, która zapewnia wysokiej jakości kostki lodu na każdą okazję. Gdy mam ochotę na orzeźwiający napój lub kiedy organizujemy większe przyjęcie, dwie szuflady kostkarki zapewnią nam tyle lodu, ile potrzebujemy. Kostkarka automatycznie uzupełnia zapasy. Można ją też w dowolnej chwili włączyć i wyłączyć.
Chętni mogą dodać do trunku garść listków bazylii, posiekanych lub w całości. Niestety zamówienie drinka Telimonia w każdej restauracji czy barze, kończy się albo pomyłką albo dość dokładnym tłumaczeniem, co należy do czego dodać i z czym zmieszać (spróbujcie), dlatego zalecam przygotowywanie go w domu 🙂
Pozdrawiam Was już sylwestrowo i przypominam o czworonogach, które w tę sylwestrową noc, wolą okrzyki radości niż odgłosy głośnych petard i fajerwerków. Warto dla ich komfortu zwyczajnie sobie odpuścić. Wszystkiego najlepszego!
wpis powstał przy współpracy z marką LIEBHERR